marzec 2011

Wywiad z autorami

Tę książkę bardzo trudno jest określić jednym, prostym hasłem - to historia miłości, sensacja hakerska i dramat psychologiczny w jednym. O czym naprawdę jest Hakus pokus? Co w tej powieści jest ważne z punktu widzenia autorów, a co jest dodatkiem, tynkiem nałożonym na główną konstrukcję-ideę?

Darek Milewski: Dla jednych Hakus będzie opowieścią o tym, jak radzą sobie ludzie po przejściach, dla innych najbardziej interesujący będzie wątek hakerski, dla jeszcze innych – klimat Seattle i okolic, którego nie znajdą w przewodnikach. Dla mnie jednak najważniejsze są emocje bohaterów, ich wybory. No i wątek sensacyjny.

Katarzyna Leżeńska: Dla mnie z kolei to od początku powieść, w której grają i przenikają się dwa spojrzenia na świat. Pierwsze to ulubiona zabawa Roberta – gra w przypadek, i przekonanie, że właśnie on rządzi życiem. Inaczej Beata, dla której przypadek to tylko przypadek, która uważa, że los każdego determinują rodzina i osobiste doświadczenia.

Kiedy zdecydowaliście, że napiszecie Hakusa?

DM: Było to, jak mi się wydaje, gdzieś w połowie roku 2008. Opowiedziałem wydawcy Kamienia w sercu o mojej pracy konsultanta i hakera. Temat chwycił i tak się zaczęło.

KL: Ja, już pisząc Kamień w sercu, wiedziałam, że zawód Darka może być punktem wyjścia fabuły innej niż wszystkie. Inna sprawa, że nie do końca łapałam, na czym właściwie polega jego praca.

Czy chcieliście po prostu wspólnie napisać książkę, czy od początku miał to być Hakus?

DM: Chcieliśmy napisać książkę o hakerach pracujących w USA, z bohaterem, który miałby polskie korzenie. Wyszliśmy z założenia, że skoro tak dobrze nam poszło z Kamieniem, to jest szansa, że poradzimy sobie także i z tym tematem. Historia Beaty i Roberta przeszła wiele, bardzo wiele metamorfoz, zanim wylądowała tam, gdzie dziś jest. Jedno było pewne od początku – miało być o hakerach.

Dlaczego tak dużo czasu upłynęło od pomysłu i decyzji, że piszecie Hakusa, do chwili, gdy pojawił się na półkach księgarni?

DM: A czy istnieją wytyczne, że napisanie powieści powinno zająć tyle i tyle? Pewnie, jeśli ktoś tylko pisze i nic innego nie robi, trwa to krócej. Ja mam jeszcze pracę. I to dużo pracy. Pisanie jest dla mnie, przynajmniej dotychczas, zajęciem pobocznym, choć uwielbianym. A wspólne pisanie wcale nie skraca procesu twórczego. I tak trzeba znaleźć właściwych bohaterów, zbudować ich historie i przejść przez wiele, bardzo wiele, opcji fabularnych.

KL: W dodatku ja w tym samym czasie uczyłam się zupełnie nowego zawodu – scenarzysty telewizyjnego. Bolało.

Kto i kiedy wymyślił tytuł?

DM: Ja wymyśliłem. Od samego początku chciałem, by powieść nosiła tytuł Hakus pokus lub Hackus pokus, no, ewentualnie sam Hakus. Korespondencja e-mailowa w tej sprawie z wydawcą i #DD0000;akcją trwała w nieskończoność, ale w końcu postawiliśmy na swoim. Jest Hakus pokus. Teraz zobaczymy, czy mieliśmy rację.

Czy pisaliście razem, pracując równolegle nad różnymi fragmentami tekstu, czy raczej na zmianę? Jak często wymienialiście się plikami?

DM: Przechodziliśmy przez różne etapy bardziej lub mniej intensywnej wymiany tekstów. Pisaliśmy i równocześnie, i na zmianę. Bywały tygodnie, że nie ruszaliśmy tekstu w ogóle, bo albo brakowało czasu, albo pomysłu.

KL: Zdarzało się też, że omijaliśmy jakąś mieliznę i szliśmy do przodu, w nadziei, że po drodze przyjdzie nam do głowy lepsze rozwiązanie. Albo Darek wymyślał taki zwrot akcji, po którym ja tygodniami zastanawiałam się, jak to ugryźć...

Bohaterowie, pod wpływem bieżących wydarzeń, przypominają sobie historie z przeszłości. Czy zaczynając książkę, znaliście już historię życia swoich bohaterów?

DM: Podczas pracy nad książką wszystko działo się, hmm... dynamicznie. Wymyśliliśmy dzieje Beaty i Roberta, ale, jak to bywa, weryfikacja następowała w praniu. Wiele wydarzeń miałem jednak w głowie już na początku, choć niektóre z nich pojawiły się dopiero w trakcie pisania.

Czy zdarzało się wam zmieniać kolejność napisanych już rozdziałów?

DM: Szczerze mówiąc, nie pamiętam, ale niewykluczone. Ta powieść swoje przeszła, łącznie z przekładaniem końca na przód i odwrotnie...

KL: A ja pamiętam. Początek tasowaliśmy w nieskończoność. Ale największa żonglerka chronologią miała miejsce na etapie pisania outline’u, bo od tego wyszliśmy.

Gdy zaczynaliście pisać tę książkę, mieliście pomysł na finał? Czy rozważaliście inne warianty? I jakie?

DM: Na początku było zupełnie inne zakończenie, a właściwie – kilkanaście zakończeń. To, że Kasia wymyśliła postać Pawłowskiego, zmieniło całą koncepcję. Pamiętam, że napisałem epilog, w którym kilka miesięcy później bohaterowie mieszkają w innym miejscu. I jest im ze sobą dobrze. Wtedy pojawia się u nich agentka FBI z informacją o krążącym gdzieś w okolicach byłym szefie nieistniejącej już CounterVision... Po mniej lub bardziej burzliwej dyskusji pomysł jednak przepadł. Epilog jest znany.

Czy dopisywaliście w trakcie jakieś początkowe rozdziały?

DM: Tak, pierwszy. Dawno temu powieść zaczynała się i kończyła Robertem.

Ile osób przeczytało Hakusa, zanim został ukończony i wysłany do drukarni? Jakiego typu uwagi trafiły do was od pierwszych czytelników?

DM: Straciłem rachubę, ale około dwunastu osób (nie licząc pomocnych uwag pracowników wydawnictwa). Pierwsze wrażenia czytelników amerykańskich były bardzo pozytywne: jest akcja, emocje, interesujący wątek „techniczny”; chciało się czytać dalej. Zebraliśmy sporo uwag od naszych przyjaciół i znajomych psychologów odnośnie do kwalifikacji chorobowych, realiów szpitalnych itp. Moi koledzy hakerzy wprawdzie nie czytali tego tekstu (bariera językowa), ale podrzucili mi kilka pomysłów z branży. Kilka polskich czytelniczek z kolei miało problem z hakerską terminologią i informatycznymi detalami. Uważały, że „kobiet to nie interesuje i kobiety będą to omijać”. Zupełnie się z tym nie zgadzam, więc postawiłem na swoim. Szczegóły techniczne pozostały, choć spróbowałem je przybliżyć inaczej.

Na ile istotne w takiej książce są realia? Akcja Hakusa dzieje się w kilku miejscach: w Chicago, Nowym Jorku, Seattle, Las Vegas, Ottawie, gdzieś pod Waszyngtonem i gdzieś nad granicą kanadyjską…

DM: Seattle zostało wybrane z lenistwa – mieszkam w okolicy i było mi łatwiej je opisać. Las Vegas – bo tam latem zjeżdżają się hakerzy na konferencje. Ottawa, ponieważ tam kiedyś brałem udział w projekcie, zresztą dość podobnym do opisanego w Hakusie, i bardzo mi się podobało. A Chicago? Po prostu – miejsce, gdzie wielu polskich imigrantów zaczyna życie w USA. Choć ja, akurat, do nich się nie zaliczam.

Na ile istotny dla opowieści jest fakt, że Robert to haker?

DM: Bardzo istotny, gdyż z założenia miała to być powieść o hakerach. Beata od początku została pomyślana jako przeciwieństwo głównego bohatera, ktoś z innego świata... Choć w kontynuacji Hakusa będzie czuła się już trochę pewniej na polu „technicznym”. Może stanie się nawet niebezpieczna? Robert też nie jest typowym sieciowym włamywaczem, podobnie jak reszta jego kolegów. Prawdziwi hakerzy, ci z mojego życia, to ludzie przede wszystkim ciekawi świata, aż do bólu i ostatniego szczegółu. Mając konkretną wiedzę i dziecięcą wręcz pasję odkrywania, próbują, gdzie tylko się da, zobaczyć jakby to było, gdyby poukładać klocki inaczej.

Czy nie mieliście problemów z wyjaśnieniem czytelnikom, czym się Robert zajmuje i co robią jego koledzy? Czy nie lepiej byłoby napisać – jak inni – o pracownikach agencji reklamowej? Oczywiście, znając realia wyłącznie z innych książek czy seriali telewizyjnych…

DM: Czasami gdy czytam polskie powieści, odnoszę wrażenie, że wszyscy Polacy są albo młodzi, albo po studiach, albo pracują w agencjach reklamowych, a czasami w szkołach. Mnie to nie interesuje. Próbuję zaprezentować inny świat, dziś, być może, jeszcze hermetyczny dla czytelnika. Ten świat znam z autopsji. O reklamie i innych branżach nie wiem nic. A seriali nie oglądam, bo nie mam telewizora.

Czy zdarzenia opisane w książce mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości? A może Beata i Robert istnieją i książka opowiada fragment ich życia?

DM: Postacie są fikcyjne. Choć, jak większość bohaterów fabularnych, stanowią zlepek różnych cech prawdziwych ludzi. Moi koledzy hakerzy mają równie barwne życiorysy, jak pracownicy CounterVision – przeszłość akademicką i wojskową, i kryminalną. Najbliższe rzeczywistości są w książce dwa zdarzenia: test w Ottawie i wyścig limuzyn w Seattle. O teście mówiłem. Co do wyścigu limuzyn, jeden z moich byłych pracodawców kiedyś zorganizował takie poszukiwanie skarbów dla klientów. Chodziło o promocję i z tego, co wiem, przebieg nie był tak dramatyczny jak w powieści. Nie mogłem o tym nie napisać, bo to dość niezwykłe przeżycie...

Kiedy według was, autorów, książka odniesie sukces? I czym go zmierzyć? Nakładem? Tym, że będą dodruki? Liczbą sprzedanych egzemplarzy? Recenzjami w prasie i necie?

DM: Wszystkim razem. Ale najbardziej chyba efektem nieprzespanej nocy. Jeśli ktoś mi powie, że nie spał, bo nie mógł się oderwać i chciał wiedzieć, co będzie dalej... Na razie zjawisko dotknęło dwójkę spośród testowych czytelników. Sukcesem będzie rosnąca populacja bezsennych.

Po co włamywać się do cudzego komputera?

DM: A po co ludzie włamują się do cudzych domów? W poszukiwaniu jakichś konkretnych korzyści. W przypadku komputerów dochodzi jeszcze jeden motyw – ciekawość. Mówię, oczywiście, o hakerach, którzy nie są powiązani z mafią, organizacjami wywiadowczymi itp. Moim włamywaczom-pasjonatom wystarcza, że odkryją w sieci „maleńkie coś” i idą za tym po nitce do kłębka.

Zupełnie teoretycznie: słynne depesze dyplomatyczne z Wikileaks, jakkolwiek już ocenzurowane, ciągle zawierają wystarczająco dużo nieodkrytych detali, by warto było szukać słów kluczowych, skrótów, nazwisk, konwencji itp., i eksplorować wciąż dalej i dalej. Profitem jest wiedza, czasem satysfakcja, że wie się więcej niż inni, choćby to, jakiego programu używa prezydent Obama do wysyłania e-maili. Są jeszcze grupy „hacktywistów”, którzy, na przykład, włamują się do komputerów osobników podejrzanie aktywnych na różnych forach albo próbują demaskować pedofili.

Czy łatwiej pisać książkę samemu, czy we dwójkę? Czy to samo dotyczy pisania scenariuszy – telewizyjnych i filmowych?

DM: Ja jestem osobnikiem pracującym solo i tak też chyba wolę pisać. Nie wyobrażam sobie pisania scenariusza w kilka osób, ale, jak wiem, niektórym się to udaje. Ja bym nie mógł.

KL: Pisanie scenariusza ma się nijak do pisania powieści. To zupełnie jak twórczość w innym języku. No i raczej nie ma możliwości, żeby scenariusz telewizyjny czy filmowy ktokolwiek mógł napisać solowo.

Czy były takie kwestie, o których nie mieliście zielonego pojęcia?

DM: Przede wszystkim aspekty psychologiczne oraz kwestie diagnostyki i leczenia psychiatrycznego w realiach amerykańskich, co miało kolosalne znaczenie dla uwiarygodnienia sytuacji. Szczegóły choroby psychicznej, procedury szpitalne, rola pracowników socjalnych itp. Tutaj czytaliśmy i pytaliśmy specjalistów.

Czy spieraliście się o coś, pisząc Hakusa?

DM: I to jeszcze jak! Na przykład o irytujący zwyczaj spolszczania wszystkiego. Jerzy Waszyngton, dżinsy, didżej. Często nie wiedziałem, o co chodzi. O to spieraliśmy się najczęściej. Nierzadko też o „wyjaśnianie” realiów czytelnikowi. Coś, co dla mnie było oczywiste, jak szczegół geograficzny czy społeczny, okazywało się (podobno) nieczytelne w Polsce. No i polskie realia, jak „u nas kasuje się bilety w autobusie” albo „u nas w Europie to granic już nie ma i nikt się tym nie podnieca, więc trzeba ten fragment wywalić”, albo przeświadczenie, że wynajmowanie domu musi wyglądać tak, a nie inaczej, bo tak wygląda w Polsce i już.

Akcja Hakusa dzieje się w Stanach. Czy myśleliście o przetłumaczeniu waszej książki na angielski i wydaniu jej za oceanem?

DM: Pewnie, że myśleliśmy. W zależności od tego, jak książka zostanie przyjęta w Polsce, zyskamy (albo i nie) motywację do przetłumaczenia, a raczej – do przepisania, niektórych wątków i scen.

Czy napiszecie dalszy ciąg Hakusa? A może wykorzystacie tych samych bohaterów i ich świat w jakiejś innej historii?

DM: Losy bohaterów będą miały dalszy ciąg. Znajdziemy ich w innym miejscu (ale również w stanie Waszyngton), w dużym stresie emocjonalnym i finansowym. Beata zostanie zmuszona do działania na własną rękę, choć przypuszczam, że pomogą jej zmobilizowani na tę okoliczność dawni koledzy z CounterVision.

Książka kończy się tuż przed ważnym spotkaniem, od którego zależą dalsze losy co najmniej jednego z bohaterów. Dlaczego przerwaliście akcję w tym punkcie? To bardzo dziwny moment. Można było dopisać co najmniej jeszcze jeden rozdział...

DM: Pewnie, że można było napisać jeszcze jeden rozdział. I ten rozdział był! Zniknął, bo będzie dalszy ciąg, który ułoży się w następną powieść.