marzec 2011

Hakus pokus (powieść)
© Katarzyna Leżeńska i Darek Milewski
Prószyński Media 2011

Rozdział 2

Światopogląd Roberta Wolnego, zbudowany na teorii przypadku rządzącego biegiem wydarzeń, miał dziś doświadczyć próby. Robert nie zdawał sobie z tego sprawy, podpisując kurierowi z UPS odbiór przesyłki. Czekał na paczkę z ekspresem do kawy dla Christine. Zbliżała się trzecia rocznica ich ślubu. To miał być jego prezent – superekspres, z wajchą do tłoczenia espresso, napoju, który jego żona uwielbiała ponad wszystko.

Postawił paczkę na podłodze i uważniej wsłuchał się w raport CNN o hakerach terroryzujących i szantażujących Disney World na Florydzie. Dziś podobno pokazali, że nie ma żartów. Na świetlnych tablicach informacyjnych migało triumfalnie: p0wned Bobo; merry christmas suckers. Ekspert u Larry’ego Kinga usiłował wytłumaczyć, co oznacza p0wned w slangu hakerskim i kim może być Bobo.

Kimś, kto ma kretyńskie poczucie humoru, pomyślał Robert. Ciekawe, jak zawładnęli systemami? Stał przez chwilę, pełen podziwu i zazdrości. Po chwili zobaczył przebitkę z największym billboardem w krainie Myszki Miki. Na bezgranicznie niebieskim tle migały maleńkie litery. Robert znał ten ekran równie dobrze, jak większość użytkowników starszej generacji Windows. Słynny Niebieski Ekran Śmierci, po którym można już tylko się modlić, by komputer zmartwychwstał, gdy wtyczka zostanie wyrwana i wetknięta ponownie do kontaktu.

Zaniósł paczkę do kuchni. Położył ją na stole i otworzył szafkę. Wyciągnął kubek, włożył torebkę z herbatą. Czekał, aż woda się zagotuje. Wyjrzał przez okno. Reflektory samochodów na moście do Seattle odbijały się w spokojnej tafli jeziora. Robert przymrużył oczy i po chwili zobaczył rozmyte smugi świateł, jak na fotografii ze zbyt długim czasem ekspozycji. Uwielbiał takie zdjęcia; były dla niego kwintesencją upływu czasu.

Chciał przepakować ekspres dla Christine. Otworzył paczkę i znieruchomiał z nożem w ręku nad rozciętym kartonem. To nie był ekspres. Spojrzał na naklejkę z adresatem. Paczka była przeznaczona dla Christine. Tylko że jej zawartość... nie miała sensu. Po chwili odetchnął, przekonany, że nakrył właśnie żonę na przygotowaniach do jakiegoś wielopiętrowego dowcipu w jej stylu, do którego potrzebowała kilograma ulotek, książek i DVD. A potem przeczytał dołączony list i cennik. Właściwie kilka ofert.

Usiadł przy kuchennym stole i chłonął temat, który go nie dotyczył. Pouśmiechał się przy zdjęciach dorabianych penisów i ofertach zabiegów po konkurencyjnych cenach w renomowanych klinikach w Tajlandii i Serbii. Po kilku minutach czytania i oglądania podniósł głowę, by zobaczyć Christine stojącą w drzwiach kuchni. Nie słyszał klucza w zamku.

Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Nie rozumiał, co miało znaczyć jej spojrzenie. Stała i patrzyła, jakby nakryła go na... Właśnie, na czym?

– Ale mnie przestraszyłaś! – rzucił, wstając od stołu, by zrobić herbatę.

Cisza.

– To nawet ciekawe. Masz kumpla, co chce się stać koleżanką, czy odwrotnie? – Krzątał się, nie patrząc w jej stronę.

Trochę zbyt mocnym ruchem postawił czajnik na szklanej płycie kuchennej. Zaskwierczała rozlana woda. Dwa kubki. Ten z Chagallem dla niej. Torebka czarnej herbaty do zielonego kubka, zielonej – do Chagalla. Nie usłyszawszy odpowiedzi na pytanie, spojrzał z ukosa w stronę drzwi. Christine stała bez ruchu. Wpatrywała się w niego wzrokiem, którego nie znał, chociaż wydawało mu się, że zna każdy odcień stalowej szarości jej oczu. Przemknęło mu przez myśl, że tak właśnie wygląda nienawiść przechodząca w poczucie winy albo poczucie winy przechodzące w nienawiść.

Christine milczała. Robert postawił na stole dwa kubki z herbatą, przesuwając na bok broszurę zatytułowaną Na dzień przed operacją zmiany płci.

– Robbie, nie jesteś jeszcze na to gotowy... – odezwała się wreszcie.

Zatrzymał się w pół ruchu. Właśnie uświadomił sobie, że musi coś zrobić z poprzednią herbatą, którą zaparzył sobie kilka minut temu. A raczej pół godziny. Była już zimna.

– Ja? Z pewnością. Dobrze mi z tym, co mam.

Jeszcze próbował żartować, wylewając herbatę do zlewu. Odstawił kubek do zmywarki.

– Miało być inaczej. Może odłóżmy tę rozmowę. Chciałam, żebyś poszedł ze mną do kogoś, kto wszystko wytłumaczy.

Wytłumaczy? Ale co? Spojrzał na nią i zobaczył błagalny wzrok. A on nic nie rozumiał. Nie zamierzał rozumieć. Stał i paplał jak nakręcony.

– Chcesz, żebym zmienił płeć, i chcesz o tym porozmawiać? To niezły dowcip, ale są pewne granice poświęcenia małżonków. Ja tam nie dam sobie niczego uciąć. Dobre! Komu pomagasz? Lipmannowi? Zawsze mówiłem, że jest jakiś niewyraźny. A może to twój szef? Już wiem, to na pewno Gonza! Kolejny eksperyment? A może ona... No, nie. Chociaż, kto wie...?

Christine obróciła się na pięcie bez słowa i już jej nie było. Wybiegła. Robert słyszał, jak pędziła w dół, przeskakując po kilka stopni na raz.

Nic nie rozumiał.

Przez chwilę stał bez ruchu. Spojrzał jeszcze raz na stertę ulotek, ale zobaczył w niej wyłącznie czające się niebezpieczeństwo. Nie potrafił go nazwać. Nie chciał dotknąć. Bał się. A już na pewno – niczego nie rozumiał.

Zrobiło się cicho. Zgasił światło i wyszedł z kuchni. Wrócił i usiadł przy oknie. Wydawało mu się, że widzi gwiazdy. Położył głowę na dłoniach opartych o parapet. Nie chciał o niczym myśleć. Chciał tylko patrzeć na ciemną, rozgwieżdżoną taflę jeziora. Przez moment nawet mu się udawało, lecz po chwili niepokój powrócił.

Kiedy ostatni raz rozmawiał z Christine? Nie potrafił sobie przypomnieć. Nie, żeby się do siebie nie odzywali. Ale były to raczej komunikaty w stylu: „Kup więcej sałaty i pomidorów” lub: „Zostaję w pracy do wieczora” niż prawdziwa rozmowa. Przed miesiącem, albo i dawniej, przestali w weekendy razem oglądać filmy ściągnięte z internetu. Od ponad miesiąca nigdzie razem nie byli, nawet na zakupach. Właściwie mijali się w domu. Od dawna żadne z nich nie gotowało, nie licząc kawy i tostów na śniadanie. Robert westchnął. Nie był pewien, czy chce to dalej drążyć. Bał się.

Kiedy Christine wróciła do domu, leżał już w łóżku. Od jakichś dwóch tygodni w ramach eksperymentu wstawał bardzo wcześnie, nic nie jadł wieczorem i unikał seksu. Na to ostatnie od dawna nie musiał się specjalnie silić. Christine była mistrzynią w znajdowaniu wymówek. Początkowo Roberta trochę to irytowało, później – niepokoiło. Teraz było mu już właściwie wszystko jedno. Skoro ona nie chce, to on nic na to nie poradzi. Może tylko częściej niż zwykle łapał się na pytaniu, jak to się dzieje, że nadal są razem.

– Robbie, musimy porozmawiać.

Christine przysiadła na łóżku i wzięła Roberta za rękę. Instynktownie uniósł się i usiadł. Syrena alarmowa zawyła mu w głowie na pełnych obrotach.

– Okay – odpowiedział niepewnie, próbując spojrzeć jej w oczy.

Unikała jego spojrzenia.

Niedobrze, pomyślał. Ma kochanka? Rzuca mnie?

– Tylko mi nie przerywaj, proszę. Bardzo trudno jest mi o tym mówić, ale prędzej czy później i tak byś się dowiedział.

– Jesteś w ciąży? – przerwał.

– Nie, nie jestem i proszę... Nic nie mów przez chwilę. – Przełknęła ślinę. – Ta paczka, którą dzisiaj otworzyłeś... Nie powinieneś. Nie była adresowana do ciebie.

– Christine! Bez przesady.

– Nie, nie o to chodzi. Po prostu przyśpieszyłeś bieg wydarzeń. – Przerwała i przez chwilę zapatrzyła się w jakiś punkt nad jego głową. – Robert, co wiesz o transseksualizmie?

Wpatrywał się w nią intensywnie. Chciał zrozumieć, bardzo chciał to wszystko pojąć. Czuł, że zaczyna mu się robić gorąco.

– Mówisz o gościach, co się przebierają w damskie ciuchy?

– Nie, Robbie, transseksualizm to nie przebieranki.

Wzruszył ramionami. Nie wiedział, co powiedzieć. Czekał.

– To jest tak... – Christine zawiesiła głos, czekając, aż Robert da jakiś znak, że słucha – ...tak, jakbyś przez całe lata, z dnia na dzień, coraz wyraźniej czuł, że się urodziłeś w niewłaściwym ciele. Że tak naprawdę w środku czujesz się kobietą i nie możesz żyć jako facet. Czy wyobrażasz sobie, jakie to może być bolesne? – zapytała. Czekała na odpowiedź w skrajnym, niemal namacalnym, napięciu.

Robert zamrugał, na próżno usiłując się zorientować, dokąd zmierza rozmowa.

– Nie wiem, nie byłem w takiej sytuacji. Ale dlaczego o tym mówisz? – Ciągle nie łapał. Potarł czoło.

Christine patrzyła teraz w okno. Nie wiedząc, co zrobić z drżącymi rękami, wsunęła dłonie pod uda.

– To zaburzenia, a właściwie choroba, jak każda inna. Uleczalna, choć bez zabiegu nie da się żyć. Przynajmniej ja nie wyobrażam sobie dalszego życia w tej... postaci. Mój lekarz powiedział, że jednym z warunków przepisania kuracji hormonalnej i późniejszej zgody na operację jest przeżycie jakiegoś czasu w roli...

Zakręciło mu się w głowie. Podniósł się i zacisnął dłonie.

– Jakiej, kurwa, operacji? Christine! Jesteś chora? O czym ty mówisz? Ja chyba źle słyszę albo coś mi się w głowie poprzestawiało. Ty chcesz być facetem? Od kiedy?

– Robbie...

– Jak? Ty słyszysz, co mówisz? Długo ćwiczyłaś tę przemowę?

– Wierz mi, długo. Najpierw z terapeutą, potem w grupie wsparcia...

Wstał z łóżka. Nagle poczuł, że jego nagość jest nie na miejscu. Założył szlafrok.

– Robbie, jestem równie zagubiona, jak ty...

– Fuck! O co ci chodzi?

Nadal na niego nie patrzyła. Mówiła głosem na granicy szeptu.

– Dopiero teraz wiem, co mnie gnębiło przez lata. Co popychało mnie do rzeczy, których dzisiaj się wstydzę.

Powoli zaczynał rozumieć.

– Okay. Masz faceta? Powiedz. Chcesz odejść? Powiedz.

Pokręciła głową. Jasnopopielate włosy przez chwilę zasłoniły twarz kobiety, którą kochał i którą właśnie tracił.

– Pokochałam cię trzy lata temu i chciałam z tobą być. Teraz też chcę. Ale wiem, że to może okazać się niemożliwe – wyrzucała z siebie gorączkowo, patrząc w okno.

– Pięknie! I przez te trzy lata, co? Udawałaś?

– Ja...

– Nie udawałaś? Z piątku na sobotę doszłaś do wniosku, że uszczęśliwi cię tylko doszycie fiuta?!

– Nie bądź wulgarny!

– Wulgarny? Ja? A nie widzisz nic wulgarnego w tym, że musiałem otworzyć tę cholerną przesyłkę...

– Nie była adresowana do ciebie!

– Musiałem otworzyć paczkę, żeby się dowiedzieć, że już dawno podjęłaś wszelkie decyzje! Kiedy, do kurwy nędzy, zamierzałaś mi to powiedzieć?!

Łzy spływały jej po szyi, w kołnierzyk bluzki. Dopiero teraz zorientował się, że to jego stara niebieska koszula od garnituru. I że wczoraj miała na sobie białą w niebieskie paski, którą miesiąc temu postanowił oddać biednym.

– Masz rację – odezwała się w końcu. – Gonza od początku...

– Gonza? – przerwał jej. – Wolałaś rozmawiać o tym z Gonzą niż z własnym mężem? Komu rozwalasz teraz życie? Gonzie czy mnie, do cholery!

Odwróciła wzrok od okna. Patrzyła mu teraz prosto w oczy, z jakimś nowym, nieznanym mu uporem. Z determinacją?

– Nie zakrzyczysz tego, Robbie. Możesz tu stać do rana i się nade mną wytrząsać. To już niczego nie zmieni.

Tak nie mogło być! To nie tak miało być. On niczego złego nie zrobił. Niczego.

Czuł rozpływające się po całym ciele gorąco. I szum w głowie. Zacisnął mocniej pięści. Obraz przed oczami zaczął się wyostrzać. Po chwili widział tylko jej sylwetkę, a za nią wielkie nic.

Christine cofnęła się.

Trudno powiedzieć, jakim cudem jej nie uderzył. Nie zabił. Może zadziałał jakiś wewnętrzny system bezpieczeństwa, przepalił się jakiś obwód, by uniknąć eksplozji.

Robert odwrócił głowę w stronę okna. Z trudem rozprostował dłonie. Otarł oczy. Samochody na moście znowu jechały. Światła tańczyły i konkurowały z księżycem. Robert pochylił głowę. Zachwiał się i usiadł przy kobiecie, która nie chciała dłużej być ani kobietą, ani jego żoną. Objął ją niepewnie. Przytuliła się, a on nieoczekiwanie poczuł opór – bardziej w sobie niż w niej. Ciało wiedziało swoje, zanim rozum pojął, co się właściwie stało.

Siedzieli tak, raczej oparci o siebie niż przytuleni, zasłuchani w zasypiające miasto i swoje oddechy.

– Christine, to się nie dzieje naprawdę, co? Zaraz się obudzimy. Powiedz, że tak.

– Chciałabym. – Wreszcie spojrzała mu w oczy. – Ale nie mogę. Nie mogę dłużej... Kocham cię, ale... Ja muszę w końcu pokochać siebie. Rozumiesz?

Robert powoli skinął głową. Zamknął oczy.

Pokochać siebie. Pokochać siebie? Pokochać siebie, powtarzał za nią bezgłośnie. Czuł potworne zmęczenie.

Dudniło mu w skroniach. Nie mógł wyprostować głowy. Świat się kończył. Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, czy to sen, czy jawa.

Poprosił Christine o środek przeciwbólowy. Kiedy wróciła z butelką wody i tabletkami, znowu leżał w łóżku, oburącz ściskając głowę.

Osiemset miligramów ibuprofenu później, przykryty puchową kołdrą, zasnął. I za cholerę nie chciał się już więcej obudzić.

Poprzedni rozdział
Następny rozdział
Notka o książce